Ekwador to miejsce dosyć nietypowe - trochę szalone, czasem przerażające a czasem zabawne. Niekiedy jadąc autobusem jesteśmy świadkami różnych ciekawych sytuacji :) Pewnego dnia do środka wszedł pan z dwoma lodami w rożku i usiłował je sprzedać. Co ciekawe, podczas jazdy autobus się nie zatrzymuje – ludzie muszą sami zatroszczyć się o to, by z niego wysiąść lub wskoczyć do środka ;) Niekiedy do autobusu wsiada pan z gitarą i umila czas śpiewem, później zbiera ,,co łaska”. Takie sytuacje nikogo nie dziwią. Ludzie zarabiają tutaj w każdy możliwy sposób: sprzedają gotowane przez siebie jedzenie na rogach ulic, robią za naganiaczy w autobusach, czyszczą buty, tańczą przy nowo otwartym sklepie by przyciągnąć uwagę ludzi. To, co się zauważa wśród społeczności to niezwykła otwartość i dużo większa spontaniczność niż w Polsce. Wszechobecne przytulanie, całowanie w policzek czy nawet przypadkowe rozmowy, zbliżają ludzi i tworzą atmosferę przyjaźni. Po tym antropologicznym wywodzie przejdę do naszego pobytu w domu dziecka. Wakacje już minęły i musimy przyznać, że były bardzo pracowite. W niedzielę udaliśmy się do parku botanicznego. Niezwykle zaskakujące jest to, że pośród miejskiego betonu i brudu zachował się skrawek dżungli, a w nim niesamowite i bardzo duże rośliny, aligatory, piękne kwiaty i gryzące owady. Szczególnie te ostatnie to chyba kwintesencja dżungli :D Można je podziwiać i jednocześnie nie bać się o utratę życia :D Od poniedziałku ferie- część dzieci poszła do rodzin, więc zostało ich mniej. Wraz z dziećmi byliśmy na basenie. Organizowałyśmy naszym podopiecznym czas poprzez zabawy, prace w domu czy konkursy. Towarzyszyłyśmy im także podczas wycieczki. Po kilku dniach chodzenia po pobliskich placach zabaw siostry zorganizowały całodniową wyprawę. Co prawda pobudka tego dnia była bardzo wcześnie, ale dałyśmy radę! Wyruszyliśmy wypasionym autobusem. Gdy dotarłyśmy na miejsce, największą atrakcję (raczej dla nas niż dla dzieci) stanowiła przejażdżka pick up-em! Oczywiście na pace i nie po asfalcie. W niektórych momentach czułyśmy strach, ale było warto! Jazda na pace to częsty widok w Ekwadorze. Kolejną atrakcję stanowił przejazd kolejką (wcale nie nowoczesną) na dużej wysokości. Z góry podziwiałyśmy piękną dżunglę. Następnie zobaczyłyśmy cudowny wodospad. Dzieci oczywiście bez oporów wskoczyły do wody, ale nam było ciężko nawet paluszki zamoczyć - tak lodowata była. Pod koniec wycieczki oglądałyśmy ,,motylarnię”. Ferie się skończyły, dzieci wróciły do szkoły a praca do normalnego rytmu. Jolanta zmieniła dom, obecnie pracuje w czwartym, gdzie jest tylko piątka dzieci. Jest inaczej, ale równie pięknie jak we wszystkich domkach. Dotarła też do nas kolejna wolontariuszka z Niemiec, a ta, z którą już pracowałyśmy – wyjechała. Tutaj cały czas coś się dzieje. Jest dużo pracy, dużo wyzwań. Rozpoczynamy przygotowania do świąt Bożego Narodzenia (nie… to wcale nie jest dziwne, po prostu taka ilość czasu jest konieczna). Barbara od czasu do czasu gotuje dzieciom polskie jedzenie i bardzo im ono smakuje. Zresztą, kto nie lubi naleśników, racuchów czy pierogów z owocami??? Chociaż z drugiej strony nasz niedzielny barszcz czerwony trochę ich przeraził, no bo jak to tak czerwona zupa?! Próbujemy także trochę zwiedzać- byłyśmy nad oceanem. Trafiłyśmy na dosyć duże fale. Kto miał okazję spróbować w nich pływać, ten wie, jaka to świetna zabawa. Jolancie udało się przepłynąć na desce użyczonej od pewnego bardzo miłego surfera. Oprócz tego, że na koniec uderzyła się w głowę - warto było spróbować nowego sportu. Jeszcze jedna ważna sprawa z życia w hogar- jak wiadomo jest miesiąc październik, więc codziennie odmawiamy różaniec. W każdym domku po kolei. Wersja jest troszkę skrócona, dostosowana do maluczkich, ale i tak jest bardzo pięknie. Dzieci przygotowują dekorację dla Maryi, do każdego dziesiątka (piątka) wypowiadają swoje intencje, które mają na sercu. Wygrywają nagrody w biblijnych konkursach organizowanych przez siostry. Dzieci bardzo lubią śpiew. Znalazłyśmy tu nawet hiszpańską wersję ,,gdyby wiara twa była wielka jak gorczycy ziarno...” Oczywiście zaprezentowałyśmy już polską z pokazywaniem i została entuzjastycznie przyjęta. Teraz coś bardzo ważnego - zostałyśmy oficjalnie wolontariuszkami. Stało się to podczas świętowania urodzin Jolanty oraz jednej z pań opiekunek i jednego z podopiecznych. Zostałyśmy pasowane poprzez nałożenie torebki (a tak na poważnie to po prostu oficjalnie przywitane). Poniżej zobaczycie zdjęcia z tego, oraz innych wydarzeń. Serdecznie pozdrawiamy, w modlitwie pamiętamy i o pamięć prosimy. Basia i Jola | |