W czasie ostatnich świąt Bożego Narodzenia miałyśmy 2 tygodnie wakacji. Jako że jakiś czas temu dołączyła do nas Magda – kolejna wolontariuszka z Polski- i w związku z tym od razu stałyśmy się odważniejsze i ciekawsze świata, postanowiłyśmy, że spędzimy urlop na wspólnej eskapadzie po ekwadorskich szlakach. I tak oto 22 grudnia spakowałyśmy plecaki z najpotrzebniejszymi rzeczami, wzięłyśmy przewodnik i ruszyłyśmy w drogę. Plan naszej podróży powstawał z dnia na dzień - z zawołaniem „Hej przygodo, czekaj nas!”. :) Najpierw pojechałyśmy do Manty, na plażę, by się troszkę poopalać i pokąpać w oceanie. Pomimo, że były to wakacje, nie marnowałyśmy dnia. Dzień rozpoczynał się od spaceru na wybrzeże i wyczekiwania wstającego słońca. Aż się serce radowało na tak piękne widoki! Niezapomniane, niesamowite i jedyne cuda każdego dnia! W dzień Wigilii BN udałyśmy się do parku narodowego Machalilla. Przeżyłam wówczas z jednej strony wielką samotność - dzień tak wyjątkowy, tak ważny w życiu każdego z nas, a tu nagle samotność, brak najbliższej rodziny. Z drugiej jednak strony był to czas niesamowitej bliskości z Panem Bogiem, poszukiwania i odnajdywania Go w swoim sercu i pięknie przyrody. Pomyślałam sobie wtedy, że podobnie jak Maryja z Józefem szli do Betlejem i szukali miejsca dla Małej Dzieciny, tak i ja tutaj jestem w nieustannej drodze poszukiwania Pana Jezusa.
Oczywiście nie było śniegu, a wręcz przeciwnie - słońce świeciło bardzo mocno, jednak atmosferę świąt można było odczuć bardziej aniżeli w Polsce. :) Na każdym zakręcie spotykałyśmy Osiołki pasające się na suchej trawie. Wierzcie mi, widok prawdziwego Osła, na którym podróżowała Maryja, jest o wiele cenniejszy niż padający śnieg. :) Tego samego dnia, wieczorem udałyśmy się do małej wioski Cascol, aby odwiedzić pracującego tam księdza Rafała, który pochodzi z Polski. Otrzymałyśmy informację o Nim od jednej z pań pracujących w naszym domu dziecka i bardzo nas to ucieszyło. Miałyśmy ogromną nadzieję, że uda nam się razem spotkać, więc szybko skontaktowałyśmy się z Nim, co przysporzyło ogromnej radości nam wszystkim – sama nie wiem komu większej: czy nam z powodu Księdza Polaka, czy Księdzu z powodu wesołych rodaczek. Rozmowa telefoniczna zaowocowała wspólnym spotkaniem, które przynieść miało niesamowite wrażenia.
Kiedy przybyłyśmy do wioski, zobaczyłyśmy Księdza Rafała, który niecierpliwie wyczekiwał nas na drodze. Zbliżając się, zaczęłyśmy śpiewać kolędę „Przybieżeli do Betlejem pasterze”. Ksiądz ochoczo przyłączył się do nas i już po chwili wokół nas zebrała się garstka ludzi, którzy spoglądali na nas z ogromnym zdumieniem, ale i zachwytem. Wieczorem uczestniczyłyśmy w nowennie do Dzieciątka Jezus, która to cieszy się w Ekwadorze ogromnym szacunkiem i poważaniem. Ludzie zgromadzeni podczas modlitwy przywitali nas z wielką otwartością i życzliwością. Wśród nich były osoby, które płakały i mówiły, że nasza obecność pośród nich w tym świętym czasie jest dla nich zaszczytem. Podczas nowenny ludzie poprosili nas o zaśpiewanie jakiejś polskiej kolędy. Zdecydowałyśmy, że będzie to „Cicha noc”, kolęda, która jest znana niemalże na całym świecie. I oto tu stała się rzecz niesłychana - łez wzruszenia nie dało się opanować! Leciały jak grochy! Uświadomiłam sobie wówczas, jak bardzo człowiek jest przywiązany do schematów, jak to widzi jedynie czubek swojego nosa! Przecież tutaj w Ekwadorze,
w Cascol, Pan Jezus też chce się narodzić w sercach tych ludzi i oni też z radością Go wyczekują! Atmosfera wspólnej modlitwy była tak niesamowita, że czułam się jak w prawdziwej wielkiej, rodzinnej wspólnocie.
W dzień Bożego Narodzenia, aby zadośćuczynić tradycji, przygotowałyśmy barszcz czerwony z uszkami, które specjalnie na święta przyleciały do Ekwadoru z Polski. Było prawie jak w domu. :) Po obiedzie wybrałyśmy się na spacer, aby zwiedzić wioskę. Ludzie, którzy poznali nas zaledwie dzień wcześniej, dziś zabierali nas z ulicy do swoich domów, by spędzić z nami chociaż chwile, aby porozmawiać, być razem – to było niesamowite.
O godz. 16:30 wyruszyliśmy wraz z Ks. Rafałem na mszę św. do małej wioseczki Porvenir, w której żyje i mieszka zaledwie 2 rodziny. Wioska położona jest wysoko w górach, otoczona buszem. Po 30 min. jazdy dotarliśmy do maleńkiej osady, w której znajduje się jeden dom, gospodarstwo i piękna kaplica. I tu z kolei my przeżyłyśmy zaskoczenie. Kiedy usłyszałyśmy o dwóch rodzinach, pomyślałyśmy o kilku osobach. Żadna z nas nie spodziewała się zobaczyć około 30 członków żywej wspólnoty! Mieszkańcy wioski przywitali nas z otwartymi ramionami i wielką radością. W czasie mszy św. mogliśmy wspólnie się modlić. Przygotowałyśmy całą Liturgię Słowa, co wprawiło zgromadzonych na eucharystii ludzi w zachwyt, ponieważ pierwszy raz w życiu słyszeli…..śpiewany psalm. Pod koniec mszy św., niestor rodziny, 90-letni mężczyzna, podziękował serdecznie wszystkim za wspólną modlitwę, za naszą obecność z nimi. Powiedział, że dla nich to szczególny zaszczyt, że w taki sposób mogli przeżyć tak wyjątkowy dzień w roku. Słowa te nabrały dla nas ogromnego znaczenia, kiedy chwilę później dowiedziałyśmy się, że w związku z tym, że Ks. Rafał ma 24 dojazdowe parafie, to w każdej z tych parafii msza św. może odbywać się jedynie raz w miesiącu. Mieszkańcy Porvenir mieli zatem wyjątkowe szczęście, że u nich wypadła celebracja eucharystii w dniu Bożego Narodzenia. :)
Po zakończonej mszy św. wszyscy członkowie rodziny robili sobie z nami zdjęcia. Wzbudziłyśmy naprawdę sensację, ponieważ rzadko zdarza się, aby ktoś odwiedził ich wioskę, a zwłaszcza biali ludzie. :) Nasi gospodarze to rodzina żyjąca bardzo skromnie: ściany domu są niewykończone – dotykamy budynku niemalże w stanie surowym – widoczne są szarobure cegły. Zamiast sufitu nad głowami znajduje się od razu blacha pokrywająca dach, a w pokojach znajduje się po kilka łóżek. A może po prostu zaskakuje nas, ludzi XXI wiecznej Europy, zwykła, spokojna prostota życia…..
Po wspólnych zdjęciach udaliśmy się na uroczysty świąteczny posiłek - ryż z kurczakiem, a następnie rozpoczęła się…..zabawa przy wspaniałej tutejszej muzyce. Bawiła się cała rodzina włącznie z 90 letnim dziadziem. Doświadczenie niezapomniane - tak pełne entuzjazmu i blasku emanującej radości Bożego Narodzenia. Oto ludzie, którzy jeszcze chwilę temu w ogóle nas nie znali, nagle okazali nam tyle ciepła, miłości i radości….jak w prawdziwej rodzinie. To dzięki nim te święta były tak wyjątkowe, tak inne. Pojawiło się poczucie niesamowitej bliskości z Bogiem. Aż serce zabiło mocniej na to doświadczenie innego spojrzenia na misje. Zobaczymy, co przyniesie czas :) :) :)
Ten czas pobytu w Porwenir jest mi szczególnie drogi – to dla mnie niesamowite doświadczenie. Mogliśmy spędzić ten czas z żyjącym pośród nas Jezusem, Tym, Który jest Gospodarzem tej rodziny, domu i całej wioski Porvenir.
Przez cały czas naszej eskapady Pan Bóg troszczył się i opiekował nami. Pomagał załatwiać darmowe noclegi, chronił od niebezpieczeństw, chorób, niespodziewanych przygód. Towarzyszył nam w każdej minucie. W parku Cajas pozwolił nam wspiąć się na szczyt góry mierzącej ponad 4000 tys. m.n.p.m. Wysokość NIE –DO -POKONANIA, a jednak z Nim był to czas zmierzenia się przede wszystkim z sobą, swoim zmęczeniem, wygodnictwem, troską o rzeczy materialne – to nieustanne błoto, które towarzyszyło nam cały czas, jak i naszym butom. :) A jednak, kiedy osiągnęłyśmy szczyt – Boże, jeszcze teraz dziękuje Ci za widoki, jakich oczy moje w życiu nie widziały!!! I padając ze zmęczenia na usta cisnęły się jedynie słowa pełne uwielbienia: dzięki Boże, że dla mnie tak piękne widoki stworzyłeś!!!
Pełna radości dziękuję dziś Panu Bogu, że to Ruch Światło - Życie i przyjaciele zapalili moje serce do wspinania się po górach życia i zdobywania tak wielkich szczytów. Dziękuję im za to.
Pan Bóg przez ostatnie miesiące stawia na mojej drodze niezwykłych ludzi. Obecnie przebywam i pracuję z dziećmi niepełnosprawnymi umysłowo, z dziećmi, które są zdane całkowicie na drugą osobę, na ich pomoc, niepotrafiącymi zaspokoić samodzielnie swoich podstawowych funkcji życiowych. W cierpieniu każdego dziecka próbuje odnaleźć i zobaczyć Jezusa. Zrozumiałam jak wielką trudnością jest dla mnie „umywać nogi” takim osobom… Nie mogłam uwierzyć, jak niewiele trzeba, by zobaczyć autentyczny uśmiech na twarzy dziecka. Historie naszych podopiecznych są tak pełne cierpienia, odrzucenia, braku Miłości, że jakiekolwiek dotychczasowe moje większe czy mniejsze problemy po prostu mnie zawstydziły.
Czas leci szybko. Za nami już połowa. Był to czas niesowitych wydarzeń, ale też i trudności. Pan Bóg przez ostatnie tygodnie przeorał moje serce w każdą stronę świata. :)
W połowie stycznia przeżyłyśmy napad, kiedy to wracałyśmy sobie spokojnie z kościoła. Dwóch mężczyzn jadących na motorze, widząc, że skręcamy w cichą nieuczęszczaną zazwyczaj uliczkę, zawróciło za nami i ukradli nam to, co miałyśmy. Na szczęście tylko torebkę,w której i tak nic cennego nie było, ale skąd oni mogli to wiedzieć. Strachu było co nie miara, ale dzięki Bogu - na strachu się tylko skończyło, Pan Bóg czuwał nad nami i ochronił. Uświadomiłam sobie wtedy, że człowiek jest bezradny wobec takiej sytuacji. Stoi i głupieje. Jedynie Pan Bóg może pomóc i uratować. Doceniłam wówczas każdą modlitwę za nas, bo to ona nas tu, w mieście tak bardzo niebezpiecznym, szczególnie chroni.
Wydarzeniem, które mocno mnie tu - na obcej ziemi, tak daleko od rodziny, przyjaciół i wspólnoty – poruszyło, to odejście do Pana Grześka – tak ważnego dla mnie Przyjaciela. Dotarło do mnie jak ogromne znaczenie w moim życiu ma Wspólnota – wspólnota oazowa. Doceniłam każde wyjście z przyjaciółmi do kawiarni, kina, teatru, każdy spacer, każde spotkanie – zarówno to radosne, jak i trudniejsze. Zrozumiałam, jaką wielką wartość miała każda wspólna Eucharystia, modlitwa, każdy napisany z troską i pamięcią sms. Tak, spotkanie jest ŁASKĄ od Pana Boga daną w danej chwili.
Dzień po śmierci Grześka w naszym Hogar był Chrzest i Pierwsza Komunia św. – sakramenty udzielone dzieciom, które przez okres 2 lat przygotowywały się do ich przyjęcia. Prawdziwy Katechumenat, którego doświadczyłam na własne oczy - Chrzest jest przecież ZANURZENIEM w ŚMIERĆ I ZMARTYWCHWSTANIE PANA JEZUSA. A jednak tak trudno było pogodzić się ze śmiercią Grześka, zobaczyć w niej najwspanialszy plan Boga.
Dostąpiłam zaszczytu bycia Matką Chrzestną jednej z dziewczynek, z którą pracuje. U nas w Polsce matka chrzestna kojarzona jest głównie z obdarowywaniem prezentami – taka swoista instytucja charytatywna. Tutaj zobaczyłam, jak dla tych dzieci ważne jest po prostu…namacalne posiadanie matki chrzestnej. Moja chrześnica Karina codziennie woła do mnie „Mi Madrina, Mi Madrina” i przybiega, przytula się, prosi o błogosławieństwo. Dla dziecka, które doświadczyło opuszczenia przez rodziców, braku miłości, jest zaszczytem i wielką radością, że może o kimś powiedzieć „Moja mama chrzestna” :)
Jechałyśmy tutaj z wielkimi planami założenia wspólnoty (jak Pan Bóg, da to tak będzie), ale na dzień dzisiejszy widzę, że mamy BYĆ przede wszystkim dla tych dzieci, ofiarować im swoją miłość, ciepło, troskę, pomoc, życiem pokazywać Zmartwychwstałego Jezusa, Tego, Który jest Niegasnącą Miłością.
Ech, kończę na dziś… Trzeba nam wszystkim pamiętać, że, jeżeli to my zrobimy pierwszy krok w kierunku Pana Boga i damy się Mu poprowadzić, to On otwiera takie możliwości i perspektywy, o jakich się w życiu nie śniło. Doświadczam… :) :) :)
Każdego dnia pamiętamy w modlitwie i również polecamy się na to wszystko, co jeszcze przed nami i co Pan Bóg przygotował.
Alleluja!!!!
Oczywiście nie było śniegu, a wręcz przeciwnie - słońce świeciło bardzo mocno, jednak atmosferę świąt można było odczuć bardziej aniżeli w Polsce. :) Na każdym zakręcie spotykałyśmy Osiołki pasające się na suchej trawie. Wierzcie mi, widok prawdziwego Osła, na którym podróżowała Maryja, jest o wiele cenniejszy niż padający śnieg. :) Tego samego dnia, wieczorem udałyśmy się do małej wioski Cascol, aby odwiedzić pracującego tam księdza Rafała, który pochodzi z Polski. Otrzymałyśmy informację o Nim od jednej z pań pracujących w naszym domu dziecka i bardzo nas to ucieszyło. Miałyśmy ogromną nadzieję, że uda nam się razem spotkać, więc szybko skontaktowałyśmy się z Nim, co przysporzyło ogromnej radości nam wszystkim – sama nie wiem komu większej: czy nam z powodu Księdza Polaka, czy Księdzu z powodu wesołych rodaczek. Rozmowa telefoniczna zaowocowała wspólnym spotkaniem, które przynieść miało niesamowite wrażenia.
Kiedy przybyłyśmy do wioski, zobaczyłyśmy Księdza Rafała, który niecierpliwie wyczekiwał nas na drodze. Zbliżając się, zaczęłyśmy śpiewać kolędę „Przybieżeli do Betlejem pasterze”. Ksiądz ochoczo przyłączył się do nas i już po chwili wokół nas zebrała się garstka ludzi, którzy spoglądali na nas z ogromnym zdumieniem, ale i zachwytem. Wieczorem uczestniczyłyśmy w nowennie do Dzieciątka Jezus, która to cieszy się w Ekwadorze ogromnym szacunkiem i poważaniem. Ludzie zgromadzeni podczas modlitwy przywitali nas z wielką otwartością i życzliwością. Wśród nich były osoby, które płakały i mówiły, że nasza obecność pośród nich w tym świętym czasie jest dla nich zaszczytem. Podczas nowenny ludzie poprosili nas o zaśpiewanie jakiejś polskiej kolędy. Zdecydowałyśmy, że będzie to „Cicha noc”, kolęda, która jest znana niemalże na całym świecie. I oto tu stała się rzecz niesłychana - łez wzruszenia nie dało się opanować! Leciały jak grochy! Uświadomiłam sobie wówczas, jak bardzo człowiek jest przywiązany do schematów, jak to widzi jedynie czubek swojego nosa! Przecież tutaj w Ekwadorze,
w Cascol, Pan Jezus też chce się narodzić w sercach tych ludzi i oni też z radością Go wyczekują! Atmosfera wspólnej modlitwy była tak niesamowita, że czułam się jak w prawdziwej wielkiej, rodzinnej wspólnocie.
W dzień Bożego Narodzenia, aby zadośćuczynić tradycji, przygotowałyśmy barszcz czerwony z uszkami, które specjalnie na święta przyleciały do Ekwadoru z Polski. Było prawie jak w domu. :) Po obiedzie wybrałyśmy się na spacer, aby zwiedzić wioskę. Ludzie, którzy poznali nas zaledwie dzień wcześniej, dziś zabierali nas z ulicy do swoich domów, by spędzić z nami chociaż chwile, aby porozmawiać, być razem – to było niesamowite.
O godz. 16:30 wyruszyliśmy wraz z Ks. Rafałem na mszę św. do małej wioseczki Porvenir, w której żyje i mieszka zaledwie 2 rodziny. Wioska położona jest wysoko w górach, otoczona buszem. Po 30 min. jazdy dotarliśmy do maleńkiej osady, w której znajduje się jeden dom, gospodarstwo i piękna kaplica. I tu z kolei my przeżyłyśmy zaskoczenie. Kiedy usłyszałyśmy o dwóch rodzinach, pomyślałyśmy o kilku osobach. Żadna z nas nie spodziewała się zobaczyć około 30 członków żywej wspólnoty! Mieszkańcy wioski przywitali nas z otwartymi ramionami i wielką radością. W czasie mszy św. mogliśmy wspólnie się modlić. Przygotowałyśmy całą Liturgię Słowa, co wprawiło zgromadzonych na eucharystii ludzi w zachwyt, ponieważ pierwszy raz w życiu słyszeli…..śpiewany psalm. Pod koniec mszy św., niestor rodziny, 90-letni mężczyzna, podziękował serdecznie wszystkim za wspólną modlitwę, za naszą obecność z nimi. Powiedział, że dla nich to szczególny zaszczyt, że w taki sposób mogli przeżyć tak wyjątkowy dzień w roku. Słowa te nabrały dla nas ogromnego znaczenia, kiedy chwilę później dowiedziałyśmy się, że w związku z tym, że Ks. Rafał ma 24 dojazdowe parafie, to w każdej z tych parafii msza św. może odbywać się jedynie raz w miesiącu. Mieszkańcy Porvenir mieli zatem wyjątkowe szczęście, że u nich wypadła celebracja eucharystii w dniu Bożego Narodzenia. :)
Po zakończonej mszy św. wszyscy członkowie rodziny robili sobie z nami zdjęcia. Wzbudziłyśmy naprawdę sensację, ponieważ rzadko zdarza się, aby ktoś odwiedził ich wioskę, a zwłaszcza biali ludzie. :) Nasi gospodarze to rodzina żyjąca bardzo skromnie: ściany domu są niewykończone – dotykamy budynku niemalże w stanie surowym – widoczne są szarobure cegły. Zamiast sufitu nad głowami znajduje się od razu blacha pokrywająca dach, a w pokojach znajduje się po kilka łóżek. A może po prostu zaskakuje nas, ludzi XXI wiecznej Europy, zwykła, spokojna prostota życia…..
Po wspólnych zdjęciach udaliśmy się na uroczysty świąteczny posiłek - ryż z kurczakiem, a następnie rozpoczęła się…..zabawa przy wspaniałej tutejszej muzyce. Bawiła się cała rodzina włącznie z 90 letnim dziadziem. Doświadczenie niezapomniane - tak pełne entuzjazmu i blasku emanującej radości Bożego Narodzenia. Oto ludzie, którzy jeszcze chwilę temu w ogóle nas nie znali, nagle okazali nam tyle ciepła, miłości i radości….jak w prawdziwej rodzinie. To dzięki nim te święta były tak wyjątkowe, tak inne. Pojawiło się poczucie niesamowitej bliskości z Bogiem. Aż serce zabiło mocniej na to doświadczenie innego spojrzenia na misje. Zobaczymy, co przyniesie czas :) :) :)
Ten czas pobytu w Porwenir jest mi szczególnie drogi – to dla mnie niesamowite doświadczenie. Mogliśmy spędzić ten czas z żyjącym pośród nas Jezusem, Tym, Który jest Gospodarzem tej rodziny, domu i całej wioski Porvenir.
Przez cały czas naszej eskapady Pan Bóg troszczył się i opiekował nami. Pomagał załatwiać darmowe noclegi, chronił od niebezpieczeństw, chorób, niespodziewanych przygód. Towarzyszył nam w każdej minucie. W parku Cajas pozwolił nam wspiąć się na szczyt góry mierzącej ponad 4000 tys. m.n.p.m. Wysokość NIE –DO -POKONANIA, a jednak z Nim był to czas zmierzenia się przede wszystkim z sobą, swoim zmęczeniem, wygodnictwem, troską o rzeczy materialne – to nieustanne błoto, które towarzyszyło nam cały czas, jak i naszym butom. :) A jednak, kiedy osiągnęłyśmy szczyt – Boże, jeszcze teraz dziękuje Ci za widoki, jakich oczy moje w życiu nie widziały!!! I padając ze zmęczenia na usta cisnęły się jedynie słowa pełne uwielbienia: dzięki Boże, że dla mnie tak piękne widoki stworzyłeś!!!
Pełna radości dziękuję dziś Panu Bogu, że to Ruch Światło - Życie i przyjaciele zapalili moje serce do wspinania się po górach życia i zdobywania tak wielkich szczytów. Dziękuję im za to.
Pan Bóg przez ostatnie miesiące stawia na mojej drodze niezwykłych ludzi. Obecnie przebywam i pracuję z dziećmi niepełnosprawnymi umysłowo, z dziećmi, które są zdane całkowicie na drugą osobę, na ich pomoc, niepotrafiącymi zaspokoić samodzielnie swoich podstawowych funkcji życiowych. W cierpieniu każdego dziecka próbuje odnaleźć i zobaczyć Jezusa. Zrozumiałam jak wielką trudnością jest dla mnie „umywać nogi” takim osobom… Nie mogłam uwierzyć, jak niewiele trzeba, by zobaczyć autentyczny uśmiech na twarzy dziecka. Historie naszych podopiecznych są tak pełne cierpienia, odrzucenia, braku Miłości, że jakiekolwiek dotychczasowe moje większe czy mniejsze problemy po prostu mnie zawstydziły.
Czas leci szybko. Za nami już połowa. Był to czas niesowitych wydarzeń, ale też i trudności. Pan Bóg przez ostatnie tygodnie przeorał moje serce w każdą stronę świata. :)
W połowie stycznia przeżyłyśmy napad, kiedy to wracałyśmy sobie spokojnie z kościoła. Dwóch mężczyzn jadących na motorze, widząc, że skręcamy w cichą nieuczęszczaną zazwyczaj uliczkę, zawróciło za nami i ukradli nam to, co miałyśmy. Na szczęście tylko torebkę,w której i tak nic cennego nie było, ale skąd oni mogli to wiedzieć. Strachu było co nie miara, ale dzięki Bogu - na strachu się tylko skończyło, Pan Bóg czuwał nad nami i ochronił. Uświadomiłam sobie wtedy, że człowiek jest bezradny wobec takiej sytuacji. Stoi i głupieje. Jedynie Pan Bóg może pomóc i uratować. Doceniłam wówczas każdą modlitwę za nas, bo to ona nas tu, w mieście tak bardzo niebezpiecznym, szczególnie chroni.
Wydarzeniem, które mocno mnie tu - na obcej ziemi, tak daleko od rodziny, przyjaciół i wspólnoty – poruszyło, to odejście do Pana Grześka – tak ważnego dla mnie Przyjaciela. Dotarło do mnie jak ogromne znaczenie w moim życiu ma Wspólnota – wspólnota oazowa. Doceniłam każde wyjście z przyjaciółmi do kawiarni, kina, teatru, każdy spacer, każde spotkanie – zarówno to radosne, jak i trudniejsze. Zrozumiałam, jaką wielką wartość miała każda wspólna Eucharystia, modlitwa, każdy napisany z troską i pamięcią sms. Tak, spotkanie jest ŁASKĄ od Pana Boga daną w danej chwili.
Dzień po śmierci Grześka w naszym Hogar był Chrzest i Pierwsza Komunia św. – sakramenty udzielone dzieciom, które przez okres 2 lat przygotowywały się do ich przyjęcia. Prawdziwy Katechumenat, którego doświadczyłam na własne oczy - Chrzest jest przecież ZANURZENIEM w ŚMIERĆ I ZMARTYWCHWSTANIE PANA JEZUSA. A jednak tak trudno było pogodzić się ze śmiercią Grześka, zobaczyć w niej najwspanialszy plan Boga.
Dostąpiłam zaszczytu bycia Matką Chrzestną jednej z dziewczynek, z którą pracuje. U nas w Polsce matka chrzestna kojarzona jest głównie z obdarowywaniem prezentami – taka swoista instytucja charytatywna. Tutaj zobaczyłam, jak dla tych dzieci ważne jest po prostu…namacalne posiadanie matki chrzestnej. Moja chrześnica Karina codziennie woła do mnie „Mi Madrina, Mi Madrina” i przybiega, przytula się, prosi o błogosławieństwo. Dla dziecka, które doświadczyło opuszczenia przez rodziców, braku miłości, jest zaszczytem i wielką radością, że może o kimś powiedzieć „Moja mama chrzestna” :)
Jechałyśmy tutaj z wielkimi planami założenia wspólnoty (jak Pan Bóg, da to tak będzie), ale na dzień dzisiejszy widzę, że mamy BYĆ przede wszystkim dla tych dzieci, ofiarować im swoją miłość, ciepło, troskę, pomoc, życiem pokazywać Zmartwychwstałego Jezusa, Tego, Który jest Niegasnącą Miłością.
Ech, kończę na dziś… Trzeba nam wszystkim pamiętać, że, jeżeli to my zrobimy pierwszy krok w kierunku Pana Boga i damy się Mu poprowadzić, to On otwiera takie możliwości i perspektywy, o jakich się w życiu nie śniło. Doświadczam… :) :) :)
Każdego dnia pamiętamy w modlitwie i również polecamy się na to wszystko, co jeszcze przed nami i co Pan Bóg przygotował.
Alleluja!!!!